Bree uważa, że ucieczka ze swojego domu i nowe otoczenie pomoże jej
uporać się z bólem. W nowym miejscu od
razu czuje się lepiej. Poznaje nowych ludzi, udaje jej się zdobyć pracę i w
końcu można na spokojnie uporać się ze swoimi problemami. Podczas robienia
zakupów pęka jej torebka i cała zawartość upada na ziemię. Z pomocą przychodzi
jej tajemniczy mężczyzna, który nie odezwał się do niej nawet słowem, ale
pomógł. Kim jest ten chłopak i co ukrywa?
Kolejne moje spotkanie z twórczością autorki i kolejne zauroczenie! Pani
Sheridan pisze niesamowite powieści! Wszystkie jej książki jakie mam już za
osobą oceniałam na 9/10 albo 10/10, a to przecież coś znaczy!
Autorka po raz kolejny porusza
bardzo trudne tematy. Tym razem na pierwszy plan idzie zabójstwo, trudne
relacje rodzinne i niepełnosprawność jednego z bohaterów. Jednak mimo wszystko
jest tam też promyczek nadziei na lepsze jutro.
Historia przedstawiona na kartach tej powieści jest bardzo subtelna.
Główni bohaterowie nie zakochują się w sobie beznamiętnie od pierwszego
wejrzenia, jak to bywa w tego typu powieściach. Tutaj przeważa wrażliwość,
nieśmiałość i delikatność.
Ciężko jest mi tu opisać Wam bohaterów, by nic nie zdradzać i wszystko co
najlepsze zostawić, byście sami ich odkryli podczas lektury. Jednak jak dla
mnie bohaterowie byli bardzo realiści i postępowali tak, jakby mogły osoby po
takich przejściach. Byli nieśmiali, ostrożni, powoli starali się otwierać na
nowe doświadczenia, choć nie zawsze to było łatwe.
Historia ściska za serducho i wywołuję masę emocji. Czytałam ją jednym
tchem i nie mogłam się od niej oderwać. Chciałam poznać losy bohaterów i
dowiedzieć się jak skończą. Co chwila byłam czymś zaskakiwana. Choć mam mały
zarzut i nie wiem czy to błąd korekty i bez pomysłów autorki na wypełnienie
przestrzeni, ale Bree to co chwila się kąpała, przebierała i malowała. Naprawdę
każdy początek rozdziału z jej perspektywy to „wstałam, wykąpałam się, byłam w
pracy, wykąpałam, przebrałam i pojechałam na plażę”. To po 200 stronach
zaczynało robić się nudne.
Co do samej końcówki to po prostu nie mam słów! Ja spodziewałam się
czegoś innego, a tu takie coś! Ryczałam jak bóbr i dopiero epilog uświadomił
mi, że to jednak jest dobre. Po prostu te ostatnie 50 stron to istny rollercoaster
emocji. Wzruszałam się, złościłam, bałam, miałam załamania nerwowe i wreszcie
morze łez.
Mia Sherian po raz kolejny mnie nie zawiodła. Potrzebowałam
nietuzinkowego romansu i go dostałam! <3 Teraz aby zabrać się jeszcze za Bez winy, a potem czekać do stycznia na
premierę Bez szans <3 Dlatego
serdecznie polecam Was Bez słów jak i
wszystkie książki tej autorki, bo wiem, że mogę brać je w ślepo, a i tak będę
cudowne. Tym bardziej uważam, że to idealna powieść na takie zimowe dni, żeby
ogrzać sobie serduszko, otworzyć się na ludzi, nie patrzeć na nich powierzchownie,
bo nie wiadomo co musieli przejść lub co się stało, że znaleźć się w tym
miejscu, w którym obecnie są.
Moja ocena: 10/10
ZACZYTANEGO DNIA ŻYCZĘ! ♥
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz